Ludzie. Są wszędzie. Patrzą na mnie swoimi czarnymi oczami i podchodzą bliżej, bliżej, i jeszcze bliżej. Krzyczę. Nie chcę ich obok siebie. Część posyła mi dziwne spojrzenia, część wybucha śmiechem na mój widok. Krzyczę i zaczynam płakać, w myślach karcąc się za to. Już wiedzą, że jestem słaba. Teraz wszyscy się śmieją. Nie mogę się ruszyć, chcę stąd uciec, krzyczę jeszcze głośniej.
-Silence? -dobrze znany mi, damski głos Joy dociera do głębi mojego umysłu, wybudzając mnie z kolejnego koszmaru. Niechętnie otwieram oczy wpatrując się w biały sufit. Nie patrzę na nią, nic mi to nie da. -W porządku? -pyta. Nie odpowiadam. Jak zwykle zresztą. -Zaraz pobudka, więc nie musisz zasypiać. -oznajmia, a ja zastanawiam się, kiedy w końcu wyjdzie. -Przyniosłam ci pomarańcze. -dodaje po chwili, po czym wychodzi. To nie tak, że jej nie lubię. Jest bardzo przyjemna, dużo mi o sobie opowiada. Studiuje medycynę, jest na szóstym roku. Później chce zostać genetykiem. Pochodzi z Polski, co wyjaśnia jej śmieszny akcent, nad którym stara się pracować. Chce brzmieć jak prawdziwa brytyjka. Jej przyjaciółka popełniła samobójstwo, kiedy miały po szesnaście lat. Nie pytałam dlaczego. Joy często przynosi mi pomarańcze. Nigdy ich nie jem. Nic nie jem. Mówi, że te owoce są takie optymistyczne, bo pomarańczowy to taki ciepły kolor. Kiedyś spojrzałabym na nią dziwnie, a teraz wgapiam się bezmyślnie w białe, miękkie ściany i nic nie mówię. Nigdy nic nie mówię, nie ma po co. Trochę mi przykro z powodu Joy, bo dziewczyna naprawdę stara się mnie wyleczyć. Zaczynam myśleć, że jak coś w końcu osiągnie w moim beznadziejnym przypadku, to nie będzie musiała zdawać egzaminów końcowych. Mentalnie wzruszam ramionami. Wołają na śniadanie. Patrzę na przeźroczystą rurkę, która za pomocą wenflonu łączy moją rękę z plastikową butelką wypełnioną jakimś przezroczystym płynem. To moje jedzenie, wiedzą, że innego nie tknę. Moje spojrzenie ląduje na białych, grubych pasach z nieprzyjemnego materiału, za pomocą których przywiązali mnie wczoraj do łóżka. Ponownie wzruszam ramionami w myślach. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Siedzę tutaj już 62 dni. Od 62 dni nie powiedziałam ani słowa. Od 62 dni nie tknęłam normalnego jedzenia. Od 62 dni nie patrzę na ludzi. Wiem, że przewijają się na korytarzu i na mnie patrzą, ciekawi dlaczego nie wylazłam z izolatki. Spytajcie lekarzy. Może dlatego, że gdy wyszłam ostatnio, próbowałam powiesić się na sznurówce w łazience. Poza tym nie mam ochoty. Nie lubię ludzi. I i tak nic bym nie powiedziała, to po co mam robić nadzieję Joy. Lubię jej imię. Joy. Jest ciepłe, pełne nadziei. Silne. Jak ona. Chociaż zastanawiam się, kiedy się podda, załamie ręce i stwierdzi, że ze mną faktycznie nic nie da się już zrobić. Ciągle pyta mnie o imię, bo męczy ją już moje przezwisko. Mnie nie męczy, lubię je. Silence. S-i-l-e-n-c-e. Sprytne, ciekawe kto to wymyślił. Nigdy jej nie odpowiadam. Pamiętam pierwszy dzień, kiedy tu trafiłam.
-Magda? Nie zostawisz mnie, prawda? -pytam cicho, sennym głosem i patrzę na jej gładką, opaloną skórę, która pięknie współgra z brązowymi włosami i niebieskimi oczami.
-Nie, słoneczko. -odpowiada z uśmiechem. -Zawsze będę przy tobie, niezależnie co się stanie, wbij to sobie w końcu do tej pięknej główki. -uśmiecha się szerzej, a ja zasypiam, czując się bezpiecznie. Nie zostawi mnie, nie zostawi mnie nigdy. Zawsze będzie.
Czuję piekące łzy pod powiekami. Nie płacz, głupia idiotko.
-Sky, obudź się. -Magda delikatnie potrząsa moim ramieniem kilka tygodni później. Siadam gwałtownie na łóżku, starając się uspokoić swój urywany oddech, jednocześnie zimnymi dłońmi wycierając pot z czoła. Siada obok mnie i przytula mnie delikatnie. -To się musi skończyć Sky, wiesz? -szepcze. -Nie możesz tak cierpieć. -patrzę na nią pytająco. -Ubieraj się, jedziemy. -właśnie zauważyłam, że jest w pełni gotowa do wyjścia.
-Gdzie chcesz jechać? -unoszę brwi. Nie odpowiada. Nie podoba mi się to. -Magda?
-Zawiozę cię do szpitala. -mówi tak cicho, że ledwie słyszę jej słowa.
-Jakiego szpitala? -pytam idiotycznie, starając się przekonać samą siebie, że to nie ten szpital, o którym myślę. Nie odpowiada. -Magda, do kurwy nędzy! Nie jestem wariatką! -krzyczę, nagle wstając z łóżka i panicznie wplatając palce w swoje długie, czarne włosy. Podchodzi do mnie, w pełni spokojna, chwyta moje nadgarstki tak, że obydwie widzimy wewnętrzną stronę moich przedramion.
-To nie jest normalne. -stwierdza, patrząc na stare blizny i świeże rany. -Dobrze o tym wiesz, Sky. -wciąż jest spokojna. Denerwuje mnie to. Nie wiem co odpowiedzieć. -Cała jesteś w pocięta, to nie jest normalne. -powtarza. -Uda, biodra, ręce, brzuch. -wymienia, jakbym była upośledzona i nie wiedziała, co i gdzie sobie robię. Przewracam oczami, wyrywając swoje dłonie z jej uścisku.
-Nie jestem nienormalna, Magda. -mówię ostro, chociaż sama już nie jestem tego pewna.
-Nie mówię, że jesteś nienormalna. -wzdycha i siada na krawędzi naszego łóżka. -Po prostu widzę, że pogarsza ci się z dnia na dzień, Sky. Jest ci ciężko ze sobą, z ludźmi, ze wszystkim, nie wiem co mam zrobić, a szpital psychiatryczny, to jedyne, co przychodzi mi do głowy. -unosi głowę, w końcu na mnie patrząc. -Tam się tobą zajmą, będziesz w dobrych rękach, wyzdrowiejesz. -dodaje cicho. Zamieram, brakuje mi słów. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, jednak zamykam je po chwili. Pustka. Nie wiem już nic.
-N-nie możesz zawieźć mnie tam b-bez skierowania. -mówię ledwie słyszalnie. Nie odpowiada przez dłuższą chwilę. Mój oddech robi się cięższy i coraz trudniejszy do zniesienia.
-Rozmawiałam z lekarzem, mam skierowanie. -odzywa się w końcu. -Jeśli nie zawiozę cię tam do wieczora, przyjedzie karetka i sami cię tam zawiozą. -łapię się za głowę, czuję w niej pustkę, a zamiast mózgu mam jej słowa, odbijające się od czaszki. W tę i z powrotem. Jak wygaszacze ekranu Windowsa. Siadam na podłodze, nie kontroluję oddechu. Wplatam mocno palce we włosy, zaciskając na nich pięści i bujam się w przód i w tył, niczym dziecko z chorobą sierocą. Czuję jakieś ciepło, może koło mnie usiadła, nie wiem, wpatruję się w jeden punkt i nie jestem w stanie się ruszyć. Nie wiem czy oddycham, czy nie. Słyszę głośny krzyk i czuję ból, jakby ktoś wyrywał mi włosy z głowy. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to ja. Magdy nie ma obok. Gdzie ona jest? Potrzebuję jej. Słyszę jej ciepły, bezpieczny głos. Chodź tutaj -myślę- pomóż mi - błagam. Nie ma jej, nie ma, nie ma, nie ma. Bujam się jeszcze szybciej, nie umiem nad sobą zapanować. Weź się w garść, Scarlett, ogarnij się -podpowiada mi mój jakiś wewnętrzny głos, a ja próbuję go chwycić. Udaje mi się ruszyć głową tak, że patrzę na swoje dłonie. Zaciskam je teraz na skórze swoich przedramion, rozdrapując ją do krwi. Przestań! -znowu ten głos. Nie umiem. Gdzie Magda? Ciągle słyszę swój krzyk. Nie chcę go słyszeć.
-Jest w pokoju. -Magda! To głos Magdy! Zaraz przyjdzie, zaraz mnie przytuli, zaraz wszystko będzie w porządku, zaraz będę bezpieczna. Przestaję krzyczeć, ponownie udaje mi się ruszyć głową. Unoszę ją. Magda nie przychodzi, jest za to trzech panów, w czerwonych strojach, z białymi, odblaskowymi elementami. Jeden z nich łapie mnie za ręce i mocno trzyma, drugi zakłada mi wenflony w obu dołach łokciowych, żeby następnie zrobić mi jakiś zastrzyk. Nie wiem co się dzieje, nie chcę ich tutaj, gdzie Magda? Trzeci ratownik medyczny stoi obok i z kimś rozmawia. Magda! Przenoszę na nią wzrok, kiedy jeden z nich bierze mnie na ręce. Magda płacze, nic nie mówi.
-Musi pani podać nam jej dane. -słyszę jego ciepły głos. Moja dziewczyna kręci głową, zalewając się łzami. Ratownik, który trzymał mnie za ręce otwiera teraz drzwi wejściowe, kiwając głową na tego, który trzyma mnie na rękach. Idziemy w stronę wyjścia.
-Mówiłaś, że nigdy mnie nie zostawisz. -mówię cicho, kiedy ją mijam, starając się walczyć ze snem, który bezlitośnie wkrada się w moje ciało. Nic nie mówi, tylko patrzy mi w oczy, a ja w końcu się poddaję i pozwalam śnie wziąć mnie w ramiona.
-Dzień dobry. -słyszę ciepły, nieznany mi, damski głos. Otwieram oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Biały sufit, biała podłoga, białe, miękkie ściany. Chyba wszystko jest miękkie. Pokój z poduszek. Białe łóżko, biała pościel. Unoszę głowę, spoglądając na dziewczynę, trochę starszą ode mnie, w białym fartuchu. -Jestem Joy. Przyniosłam ci pomarańcze. -uśmiecha się. -Jak masz na imię? -pyta. Nie odpowiadam.
-Silence? -dobrze znany mi, damski głos Joy dociera do głębi mojego umysłu, wybudzając mnie z kolejnego koszmaru. Niechętnie otwieram oczy wpatrując się w biały sufit. Nie patrzę na nią, nic mi to nie da. -W porządku? -pyta. Nie odpowiadam. Jak zwykle zresztą. -Zaraz pobudka, więc nie musisz zasypiać. -oznajmia, a ja zastanawiam się, kiedy w końcu wyjdzie. -Przyniosłam ci pomarańcze. -dodaje po chwili, po czym wychodzi. To nie tak, że jej nie lubię. Jest bardzo przyjemna, dużo mi o sobie opowiada. Studiuje medycynę, jest na szóstym roku. Później chce zostać genetykiem. Pochodzi z Polski, co wyjaśnia jej śmieszny akcent, nad którym stara się pracować. Chce brzmieć jak prawdziwa brytyjka. Jej przyjaciółka popełniła samobójstwo, kiedy miały po szesnaście lat. Nie pytałam dlaczego. Joy często przynosi mi pomarańcze. Nigdy ich nie jem. Nic nie jem. Mówi, że te owoce są takie optymistyczne, bo pomarańczowy to taki ciepły kolor. Kiedyś spojrzałabym na nią dziwnie, a teraz wgapiam się bezmyślnie w białe, miękkie ściany i nic nie mówię. Nigdy nic nie mówię, nie ma po co. Trochę mi przykro z powodu Joy, bo dziewczyna naprawdę stara się mnie wyleczyć. Zaczynam myśleć, że jak coś w końcu osiągnie w moim beznadziejnym przypadku, to nie będzie musiała zdawać egzaminów końcowych. Mentalnie wzruszam ramionami. Wołają na śniadanie. Patrzę na przeźroczystą rurkę, która za pomocą wenflonu łączy moją rękę z plastikową butelką wypełnioną jakimś przezroczystym płynem. To moje jedzenie, wiedzą, że innego nie tknę. Moje spojrzenie ląduje na białych, grubych pasach z nieprzyjemnego materiału, za pomocą których przywiązali mnie wczoraj do łóżka. Ponownie wzruszam ramionami w myślach. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Siedzę tutaj już 62 dni. Od 62 dni nie powiedziałam ani słowa. Od 62 dni nie tknęłam normalnego jedzenia. Od 62 dni nie patrzę na ludzi. Wiem, że przewijają się na korytarzu i na mnie patrzą, ciekawi dlaczego nie wylazłam z izolatki. Spytajcie lekarzy. Może dlatego, że gdy wyszłam ostatnio, próbowałam powiesić się na sznurówce w łazience. Poza tym nie mam ochoty. Nie lubię ludzi. I i tak nic bym nie powiedziała, to po co mam robić nadzieję Joy. Lubię jej imię. Joy. Jest ciepłe, pełne nadziei. Silne. Jak ona. Chociaż zastanawiam się, kiedy się podda, załamie ręce i stwierdzi, że ze mną faktycznie nic nie da się już zrobić. Ciągle pyta mnie o imię, bo męczy ją już moje przezwisko. Mnie nie męczy, lubię je. Silence. S-i-l-e-n-c-e. Sprytne, ciekawe kto to wymyślił. Nigdy jej nie odpowiadam. Pamiętam pierwszy dzień, kiedy tu trafiłam.
-Magda? Nie zostawisz mnie, prawda? -pytam cicho, sennym głosem i patrzę na jej gładką, opaloną skórę, która pięknie współgra z brązowymi włosami i niebieskimi oczami.
-Nie, słoneczko. -odpowiada z uśmiechem. -Zawsze będę przy tobie, niezależnie co się stanie, wbij to sobie w końcu do tej pięknej główki. -uśmiecha się szerzej, a ja zasypiam, czując się bezpiecznie. Nie zostawi mnie, nie zostawi mnie nigdy. Zawsze będzie.
Czuję piekące łzy pod powiekami. Nie płacz, głupia idiotko.
-Sky, obudź się. -Magda delikatnie potrząsa moim ramieniem kilka tygodni później. Siadam gwałtownie na łóżku, starając się uspokoić swój urywany oddech, jednocześnie zimnymi dłońmi wycierając pot z czoła. Siada obok mnie i przytula mnie delikatnie. -To się musi skończyć Sky, wiesz? -szepcze. -Nie możesz tak cierpieć. -patrzę na nią pytająco. -Ubieraj się, jedziemy. -właśnie zauważyłam, że jest w pełni gotowa do wyjścia.
-Gdzie chcesz jechać? -unoszę brwi. Nie odpowiada. Nie podoba mi się to. -Magda?
-Zawiozę cię do szpitala. -mówi tak cicho, że ledwie słyszę jej słowa.
-Jakiego szpitala? -pytam idiotycznie, starając się przekonać samą siebie, że to nie ten szpital, o którym myślę. Nie odpowiada. -Magda, do kurwy nędzy! Nie jestem wariatką! -krzyczę, nagle wstając z łóżka i panicznie wplatając palce w swoje długie, czarne włosy. Podchodzi do mnie, w pełni spokojna, chwyta moje nadgarstki tak, że obydwie widzimy wewnętrzną stronę moich przedramion.
-To nie jest normalne. -stwierdza, patrząc na stare blizny i świeże rany. -Dobrze o tym wiesz, Sky. -wciąż jest spokojna. Denerwuje mnie to. Nie wiem co odpowiedzieć. -Cała jesteś w pocięta, to nie jest normalne. -powtarza. -Uda, biodra, ręce, brzuch. -wymienia, jakbym była upośledzona i nie wiedziała, co i gdzie sobie robię. Przewracam oczami, wyrywając swoje dłonie z jej uścisku.
-Nie jestem nienormalna, Magda. -mówię ostro, chociaż sama już nie jestem tego pewna.
-Nie mówię, że jesteś nienormalna. -wzdycha i siada na krawędzi naszego łóżka. -Po prostu widzę, że pogarsza ci się z dnia na dzień, Sky. Jest ci ciężko ze sobą, z ludźmi, ze wszystkim, nie wiem co mam zrobić, a szpital psychiatryczny, to jedyne, co przychodzi mi do głowy. -unosi głowę, w końcu na mnie patrząc. -Tam się tobą zajmą, będziesz w dobrych rękach, wyzdrowiejesz. -dodaje cicho. Zamieram, brakuje mi słów. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, jednak zamykam je po chwili. Pustka. Nie wiem już nic.
-N-nie możesz zawieźć mnie tam b-bez skierowania. -mówię ledwie słyszalnie. Nie odpowiada przez dłuższą chwilę. Mój oddech robi się cięższy i coraz trudniejszy do zniesienia.
-Rozmawiałam z lekarzem, mam skierowanie. -odzywa się w końcu. -Jeśli nie zawiozę cię tam do wieczora, przyjedzie karetka i sami cię tam zawiozą. -łapię się za głowę, czuję w niej pustkę, a zamiast mózgu mam jej słowa, odbijające się od czaszki. W tę i z powrotem. Jak wygaszacze ekranu Windowsa. Siadam na podłodze, nie kontroluję oddechu. Wplatam mocno palce we włosy, zaciskając na nich pięści i bujam się w przód i w tył, niczym dziecko z chorobą sierocą. Czuję jakieś ciepło, może koło mnie usiadła, nie wiem, wpatruję się w jeden punkt i nie jestem w stanie się ruszyć. Nie wiem czy oddycham, czy nie. Słyszę głośny krzyk i czuję ból, jakby ktoś wyrywał mi włosy z głowy. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to ja. Magdy nie ma obok. Gdzie ona jest? Potrzebuję jej. Słyszę jej ciepły, bezpieczny głos. Chodź tutaj -myślę- pomóż mi - błagam. Nie ma jej, nie ma, nie ma, nie ma. Bujam się jeszcze szybciej, nie umiem nad sobą zapanować. Weź się w garść, Scarlett, ogarnij się -podpowiada mi mój jakiś wewnętrzny głos, a ja próbuję go chwycić. Udaje mi się ruszyć głową tak, że patrzę na swoje dłonie. Zaciskam je teraz na skórze swoich przedramion, rozdrapując ją do krwi. Przestań! -znowu ten głos. Nie umiem. Gdzie Magda? Ciągle słyszę swój krzyk. Nie chcę go słyszeć.
-Jest w pokoju. -Magda! To głos Magdy! Zaraz przyjdzie, zaraz mnie przytuli, zaraz wszystko będzie w porządku, zaraz będę bezpieczna. Przestaję krzyczeć, ponownie udaje mi się ruszyć głową. Unoszę ją. Magda nie przychodzi, jest za to trzech panów, w czerwonych strojach, z białymi, odblaskowymi elementami. Jeden z nich łapie mnie za ręce i mocno trzyma, drugi zakłada mi wenflony w obu dołach łokciowych, żeby następnie zrobić mi jakiś zastrzyk. Nie wiem co się dzieje, nie chcę ich tutaj, gdzie Magda? Trzeci ratownik medyczny stoi obok i z kimś rozmawia. Magda! Przenoszę na nią wzrok, kiedy jeden z nich bierze mnie na ręce. Magda płacze, nic nie mówi.
-Musi pani podać nam jej dane. -słyszę jego ciepły głos. Moja dziewczyna kręci głową, zalewając się łzami. Ratownik, który trzymał mnie za ręce otwiera teraz drzwi wejściowe, kiwając głową na tego, który trzyma mnie na rękach. Idziemy w stronę wyjścia.
-Mówiłaś, że nigdy mnie nie zostawisz. -mówię cicho, kiedy ją mijam, starając się walczyć ze snem, który bezlitośnie wkrada się w moje ciało. Nic nie mówi, tylko patrzy mi w oczy, a ja w końcu się poddaję i pozwalam śnie wziąć mnie w ramiona.
-Dzień dobry. -słyszę ciepły, nieznany mi, damski głos. Otwieram oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Biały sufit, biała podłoga, białe, miękkie ściany. Chyba wszystko jest miękkie. Pokój z poduszek. Białe łóżko, biała pościel. Unoszę głowę, spoglądając na dziewczynę, trochę starszą ode mnie, w białym fartuchu. -Jestem Joy. Przyniosłam ci pomarańcze. -uśmiecha się. -Jak masz na imię? -pyta. Nie odpowiadam.
_______________________________________________________________
Dobry wieczór c:
Przed Wami prolog czegoś, co zaczęłam pisać dla siebie (i mojej przyjaciółki) prawie rok temu. Od jakiegoś czasu myślałam nad opublikowaniem tego, chociaż nie byłam pewna ze względu na to, że historia jest dość absurdalna. No cóż, jak widać, jednak postanowiłam coś z tym zrobić i mam nadzieję, że będzie Wam się podobało, a jeśli tak, to liczę na komentarz pod rozdziałem c:
Znajdziecie mnie na twitterze jako @gayluoeh, to chyba tyle, enjoy! c:
PS. Bardzo dziękuję cudownemu Liskowi za wykonanie szablonu na tego bloga i jestem pewna, że jeśli byście kiedyś czegoś potrzebowali, możecie do niej napisać c:
http://graphic-foxes.blogspot.com/
Prolog naprawdę mnie intryguje.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział.
Czcionka przez swój rozmiar jest troszkę nieczytelna.
teraz lepiej? nie mogę zrobić jej większej, bo wtedy wersy zachodzą na siebie
Usuńtak troszkę lepiej x
UsuńNaprawdę bardzo mnie zaciekawił ten prolog, pisz dalej. Świetnie Ci to wychodzi! Tylko nie wiem czy dobrze zrozumiałam, Scarlett to dziewczyna Magdy?
OdpowiedzUsuńtak c:
Usuńdziękuję bardzo, teraz rozumiem jak strasznie te komentarze motywują haha
Jestem zaskoczona. Ten prolog ma w sobie coś bardzo ujmującego, tajemniczego. Czekam na kolejne rozdziały :) Podziwiam twój talent pisarski :)
OdpowiedzUsuń@luv_my_leeyum
nie wiem czy jest co podziwiać, hahaha, ale dziękuję Ci bardzo ♥
UsuńTrafiłam tutaj przypadkiem ale myślę że jeśli będziesz pisać to zostanę twoją stałą czytelniczką. Fakt- trochę intrygująca historia ale ma w sobie to coś co mi się podoba. Czekam na twój kolejny wpis xx
OdpowiedzUsuńdziękuję! jejku, poczułam się taka dowartościowana teraz ♥ rozdział postaram się dodać jak najszybciej, ale też nie chcę pisać nic na siłę, żeby nie zepsuć efektu ♥ miłej nocy i jeszcze raz dziękuję ♥
UsuńJeju. Ten prolog jest mega interesujący! ♡
OdpowiedzUsuńjestem bardzo ciekawa co będzie dalej więc nie masz chyba wyboru- musisz pisać dalej :D ♡
cieszę się strasznie, że Ci się spodobało ♥ dziękuję i następny rozdział postaram się dodać jak najszybciej c:
UsuńJejciu, świetne, piękne. Szacun.
OdpowiedzUsuńjejku dziękuję c:
Usuńświetne, podoba mi się wstęp. czekam na więcej @sosayyesbby
OdpowiedzUsuńnaprawdę strasznie Ci dziękuję, to bardzo motywuje ♥
UsuńOmg, super ! Zaczynam czytac !
OdpowiedzUsuńO jeny ale swietnie sie zaczyna kurcze musze wiedziec co dalej bo nie wytrzymam wiec zostawiam ten krotki komentarz na dowod ze tu bylam i czytam dalej!! Jakbys mogla mnie informowac o nowych rozdzialach na tt to bylabym bardzo wdzieczna @almighty_harrys
OdpowiedzUsuń