15.03.2015

rozdział 7

Scarlett's POV

Nie wiem jak wróciłam do domu i nie wiem jak to się stało, że zaoferowałam Eleanor nocleg u mnie w domu, w mojej sypialni i w moim łóżku, w którym także spałam. Nie wiem jak to jest, że chociaż za sobą – łagodnie mówiąc – nie przepadamy, potrafię przyznać, że jest niesamowicie ładna, a jej rozrzucone na poduszce, ciemne włosy wyglądają tak uroczo.
Nie wiem także, jak to jest, że zamiast wstać i wziąć coś przeciwbólowego popijając ogromną ilością wody, której mój organizm tak koszmarnie potrzebuję, leżę na boku, opierając swoją głowę na dłoni i przyglądam jej się. Zastanawia mnie, dlaczego zamiast zająć się modelingiem i znaleźć sobie kogoś, rujnuje życie innym. Mentalnie wzruszam ramionami i po kolejnych piętnastu minutach przyglądania się dziewczynie wzdycham, po czym opuszczam nogi na zimną podłogę i jak najciszej potrafię, wychodzę z pokoju. Niall siedzi w kuchni, przyglądając mi się z rozbawieniem, gdy moje pragnienie sięga zenitu i olewając wszystkie kubki i szklanki, nachylam się nad zlewem, pijąc wodę prosto z kranu przez kilka dobrych minut. Jęczę z przyjemności i zamykam oczy w końcu podnosząc się do pionu.
-Daruj sobie komentarze. -mamroczę zachrypniętym głosem, widząc, jak Niall otwiera usta. -Gdzie mamy coś przeciwbólowego?
-W łazience. -odpowiada, śmiejąc się.
-Naprawdę nie wiem, co cię tak bawi, Horan. -mamroczę, wychodząc z pomieszczenia.
-Oh, żebyś ty widziała siebie wczoraj. -kładzie się na stole, zanosząc się głośnym śmiechem, kiedy wracam i staję nad nim ze zmarszczonymi brwiami i opakowaniem ibuprofenu w dłoniach. -To było przekomiczne, Horan! -mogę założyć, że dusi się śmiechem. Jeszcze bardziej marszczę brwi i uderzam go w tył głowy. 
-Zamknij się, Eleanor jeszcze śpi. -rzucam przewracając oczami. 
-A od kiedy nie zależy ci tylko na tym, żeby zrobić jej na złość? -unosi brwi, a ja zadaję sobie to samo pytanie w swojej głowie. Nie odpowiadam, przewracając oczami. Nalewam sobie do szklanki soku pomarańczowego i opadam na krzesło obok Nialla, połykając tabletkę i czekając, aż powstrzyma ból, który staje się coraz silniejszy. 
-Hej, Niall? -pytam nagle, po kilkunastu minutach ciszy.
-Hm?
-Możemy mieć kota? -nerwowo przygryzam wargę.
-Kota? -unosi i marszczy brwi jednocześnie.
-Tak, kota, Niall. To takie zwierzę. Ma sierść, ogon, wąsy i miauczy. -przewracam oczami. -Dla podpowiedzi dodam, że często możesz znaleźć przykład owego zwierzęcia w domu Harry'ego i Lou. -dodaję złośliwie, na co tym razem on przewraca oczami i opiera czoło na dłoni.
-Nie wiem, Sky, nie ma mnie w większości w domu, musiałabyś się nim bardzo zajmować. -mamrocze, a ja uśmiecham się szeroko.
-Będę! -gorączkowo kiwam głową. -Tylko weźmy kota, dobrze? -wydymam wargi, robiąc słodką minkę.
-Dobrze. -śmieje się, patrząc na mnie, po czym unosi wzrok. -Dzień dobry Eleanor. -oznajmia, a ja cudem powstrzymuję jęk niezadowolenia. Przyklejam na twarz najbardziej ciepły uśmiech, na jaki jestem w stanie się zdobyć i odwracam się.
-Hej, jak spałaś? -pytam, starając się brzmieć uprzejmie.
-W porządku. -odpowiada, rozglądając się za czymś niepewnie, a ja podaję jej szklankę wody i ibuprofen, przez co uśmiecha się do mnie w podziękowaniu. -Louis po mnie przyjedzie za jakieś dziesięć minut. -oznajmia i naprawdę, mam ochotę rzucić w nią tą szklanką, albo rozbić ją o jej głowę. 
-Oh. -mamroczę, zaciskając zęby i gryząc się w język.
-W sumie, to z porannego przeglądania twittera wszyscy myślą, że się bardzo zżyłyśmy ze sobą w tak krótkim czasie. -chichocze. 
-Oh, naprawdę? -mamroczę, kładąc głowę na blacie. -To cudownie. -mówię, a mój głos przybiera sarkastyczny ton, chociaż nawet się o to nie staram. Nie widzę jej, ale wiem, że przygląda mi się ze zmarszczonymi brwiami. 
-Pójdę się ogarnąć. -oznajmia cicho, gdy wzdycham ciężko. Kiwam głową i mam ochotę cofnąć czas, wymazując cały wczorajszy wieczór i dzisiejszy poranek. Okej, może jest ładna i mogę się kurewsko starać, żeby nasze relacje się poprawiły, ale mój mózg w dalszym ciągu będzie jej nienawidził. Podnoszę się nagle i uderzam pięścią w blat, kątem oka widząc, jak Niall podskakuje wtedy na krześle. 
-Kocham Cię Niall, ale przysięgam, to był pierwszy i ostatni wieczór, jaki z nią spędziłam. -oznajmiam ostro. -Nie zamierzam bratać się w żaden, pojebany sposób z Modestem, do którego ona też, poniekąd należy. Jestem w stanie zrozumieć wiele rzeczy, ale nigdy nie zrozumiem tego, jak można niszczyć czyjeś życie dla pieniędzy. Swoją drogą, wszyscy wiedzieliście, że Larry is real, więc nie wiem dlaczego wybraliście taki zarząd, chociaż najmniej mnie to w tym momencie obchodzi. -unoszę ręce w górę, wzdychając. -Swoją drogą, kiedy macie jakieś zebranie? Mógłbyś przekazać Harry'emu, żeby więcej do mnie nie dzwonił, ze swoimi zjebanymi oskarżeniami? -wyrzucam z siebie, zdając sobie nagle sprawę, że mówię o wiele głośniej, niż przypuszczałam.
-Harry'emu? -marszczy brwi.
-Magee. -rzucam, opierając się o ścianę. Niall otwiera usta w zdziwieniu i chce coś powiedzieć, ale przerywa mu dzwonek do drzwi. -Otworzę, pewnie Louis. -mamroczę i idę w kierunku drzwi, otwierając je po chwili. Chłopak staje przede mną z uśmiechem i obejmuje mnie ramionami. 
-Żyjesz? -pyta, śmiejąc się cicho. 
-Ledwo. -mamroczę, chichocząc. Słyszę, jak Eleanor schodzi na dół, ale nawet nie odwracam się w jej stronę. -Pozdrów Hazzę i miłego dnia. -mówię z uśmiechem i całuję go w policzek. Widzę, że dziewczyna chce się ze mną pożegnać, ale zbywam ją machnięciem ręki. Kiwam im głową na pożegnanie, po czym zamykam drzwi i wbiegam na górę. Odnajduję różowy t-shirt w tęczę i jednorożce, czarne legginsy i trampki, co zakładam na siebie i zbiegam na dół. -Idę pobiegać. -oznajmiam bratu i zanim zdąży zaprotestować, wychodzę. Uśmiecham się do siebie, gdy promienie słoneczne muskają moją skórę, a chłodny wiatr uderza we mnie delikatnie. Zbiegam z werandy i udaję się w kierunku lasu. Po drodze zauważam mały sklep i dociera do mnie, że skończyły mi się fajki, więc postanawiam tam zajrzeć. Po krótkiej chwili wchodzę do środka, wybieram papierosy i kiedy spuszczam wzrok, żeby wyjąć pieniądze z tylnej kieszeni jeansowych legginsów, zauważam coś, czego naprawdę nie powinnam. Leżą, za szybą, w czarnym opakowaniu, które tak dobrze znam. Leżą i czekają, a mój oddech przyspiesza. Próbuję spojrzeć gdzieś indziej, ale nie potrafię, nie potrafię po prostu odwrócić wzroku. 
-Przepraszam, halo, proszę pani, podać coś jeszcze? -dociera do mnie głos kasjerki. Ciężko przełykam ślinę i w końcu udaje mi się na nią spojrzeć.
-Tak, poproszę jeszcze żyletki. -mamroczę. Wybiegam ze sklepu, mocno ściskając małe, czarne pudełeczko. Biegnę, tak daleko, jak tylko mogę. Nie wiem ile mi to zajmuje. Godzinę, dwie, może trzy. Nogi bolą tak bardzo, że nie zwracam uwagi na łzy, lecące z moich oczu już od dawna. Przegrałam, wiem, że przegrałam. Wszystkie głosy w mojej głowie śmieją się ze mnie, wytykając palcami. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Potykam się o własne nogi i upadam na ziemię, zdzierając sobie przy tym skórę z kolan. Syczę cicho z bólu i siadam, starając się unormować oddech. Moje ciało drży, nie wiem tylko czy bardziej z przemęczenia czy ze strachu. Wyjmuję z tylnej kieszeni paczkę fajek, którą otwieram. Jeden papieros ląduje pomiędzy moimi wargami i odpalam go zapałką. Zaciągam się mocno, kładąc się na plecach. Wgapiam się bez celu w korony drzew, paląc kilka następnych papierosów, od których jest mi już niedobrze. Słońce tak pięknie przenika przez liście i gałęzie, że uśmiecham się sama do siebie. Wyrzucam niedopałek i unoszę czarne pudełeczko, przyglądając mu się. Wiem, że jeden, cichutki głos w mojej głowie mówi „Zostaw! Wyrzuć!”, ale inne go zagłuszają. Powoli, odwijam folię drżącymi palcami. Wyjmuję jedną ze środka, owiniętą w biały, śliski papier. Odklejam go i widzę lśniący, cienki metal. Już nie płaczę. Jestem dziwnie spokojna, bo wiem, że mam je przy sobie. Są ze mną i jestem silna, wiem, że dam sobie radę. Nikt nie musi wiedzieć. Rozglądam się dookoła i zsuwam legginsy, odsłaniając swoje uda. Nie dbam o to, że nie mam chusteczek, ani niczego, czym mogłabym zatamować krew, która już po chwili spływa z moich ud. 
-Tęskniłam. -szepczę. -Chryste, tak bardzo tęskniłam. -mamroczę, dorabiając kolejne rany. Nie liczę ich. Zakrywają mi już całe uda, które pieką niemiłosiernie. Kiedy kończy mi się miejsce wyrzucam zużytą żyletkę i patrzę na swoje „arcydzieło”. 
-Nie. -szepczę, kręcąc głową, gdy po pół godzinie dociera do mnie co zrobiłam. -Nie, nie, nie, nie, nie! -wrzeszczę, szybko ścierając łzy z policzków. -Nie! Kurwa, nie! -wstaję i szybko zakrywam rany legginsami, sycząc cicho z bólu i łapiąc się za głowę. Po chwili z powrotem upadam na ziemię krzycząc i płacząc głośno. Mimo wszystko nie wyrzucam pudełeczka. Chowam je do tylnej kieszeni, szlochając jeszcze przez następną godzinę. 

Zaczyna się ściemniać, kiedy dochodzę do domu. Łzy zaschły na moich policzkach, a czerwone od płaczu oczy, zdążyły powrócić do swojego naturalnego koloru. Cicho wchodzę do domu słysząc, że Niall ogląda telewizję w salonie.
-Sky? Wróciłaś? -pyta, wychodząc mi na przywitanie. Kiwam głową i uśmiecham się. -Myślałem o tym kocie, możemy dzisiaj w sumie po niego pojechać, jeśli chcesz. -oznajmia, uśmiechając się szeroko, a ja mam ochotę się rozpłakać. 
-J-jasne. -mamroczę, zachrypniętym głosem.
-Wszystko w porządku? -pyta, unosząc brwi.
-Jasne, Nialler, tylko zabłądziłam i jestem kurewsko zmęczona. -wzdycham. -Daj mi się wykąpać i doprowadzić do porządku, potem możemy jechać, dobrze? -pytam z uśmiechem, na co kiwa głową. Składam na jego policzku delikatny pocałunek i ignorując koszmarny ból ud, udaje mi się doczłapać na drugie piętro. Wchodzę do łazienki i ostrożnie zdejmuję legginsy, których materiał zdążył się przylepić do świeżych ran. Syczę z bólu i odrywam go tak delikatnie jak umiem, chociaż po moich udach na nowo zaczyna spływać krew. 
-Kurwakurwakurwa. -mamroczę, wchodząc pod strumień gorącej wody. Uda pieką tak niesamowicie, że przez chwilę mam wrażenie, że zemdleję z bólu. -O kurwa, o ja pierdolę. -mamroczę, zaciskając palce na ścianie. -No i po co ci to było, idiotko? -pytam sama siebie, spoglądając w dół, na czerwoną wodę, na tle białych kafelek. -Jesteś jakaś zjebana. -mamroczę, wypuszczając z ust świst drżącego oddechu. Mija dobre pół godziny, zanim uda przestają szczypać i krwawić tak bardzo, więc jestem w stanie się umyć. Owijam się potem w ręcznik i małymi kroczkami wychodzę z kabiny, stając przed lustrem. -Już dobrze. -mówię do swojego odbicia. -Teraz może być już tylko lepiej. -wzdycham.
Chwilę czasu zajmuje mi założenie na siebie ubrań i dobranie odpowiednich spodni, w których wyglądałabym nie najgorzej, ale które jednocześnie nie uciskałyby moich ud. Kiedy w końcu jestem ubrana, uczesana i w miarę ogarnięta, posyłam sobie pocieszający uśmiech i wzdychając wychodzę z łazienki. 
-Gotowa? -krzyczy z dołu Niall.
-Tak, już idę! -odkrzykuję, powoli schodząc ze schodów. Po chwili staję przed nim i widzę, jak ubiera buty. 
-Nie wiem czy w sklepach zoologicznych sprzedają koty. -mamrocze, wzruszając ramionami, na co wybucham szczerym śmiechem.
-Raczej wątpię, Niall. Poza tym i tak myślałam bardziej o schronisku. -tym razem to ja wzruszam ramionami, dostając od brata szczery, dumny uśmiech.
-Świetny pomysł, mała. -mówi, a ja przytulam go mocno.
Dwie godziny zajmuje nam dobranie odpowiedniej kuwety, misek na jedzenie, karmy, żwirku i całej reszty kocich rzeczy. Wybrałam najmniejszego malucha, jaki był tylko w schronisku. Jego matka zmarła w wypadku samochodowym i został sam, dwa dni po narodzinach. Zakochałam się w nim od razu, kiedy tylko złapał mnie swoją łapką za palec. Od razu wiedziałam, że jest mój. 
-Jutro możesz pojechać z nim do weterynarza. -oznajmia Niall, stawiając te wszystkie „kocie rzeczy” na podłodze, kiedy trzymam przestraszonego, drżącego malucha w objęciach. Kiwam tylko głową i wchodzę na górę.
-Zostaw te wszystkie rzeczy na dole, jak go nakarmię i zaśnie, to się nimi zajmę. -oznajmiam i tak potem robię. 

Mija dziesięć miesięcy. Równo dziesięć, długich, męczących miesięcy odkąd przygarnęłam Fido. Fido bardzo wyrósł i ani ja, ani on nie wyobrażamy sobie spędzenia nocy osobno. Za każdym razem, kiedy moje uzależnienie wracało i zapłakana, załamana sobą i swoją głupotą siedziałam na zimnych kafelkach tamując krew z bioder czy ud, był obok, patrząc na mnie smutno i kładąc swoje drobne łapki na chusteczkach. Jak się okazało, Fido jest persem, o dość specyficznym kolorze sierści. Jest w większości czarny, z dosłownie pojedynczymi rudymi włoskami. Jest strasznym łobuzem, ale nigdy nie mogę na niego nakrzyczeć. 
Minęło dziesięć miesięcy, a wczoraj Niall oznajmił mi, że musi wyjechać w trasę. Rozmawialiśmy długo, omawialiśmy wszystko i wiem, że już się pakuje, żeby wyjechać za dwa dni. Nie wiem, jak sobie poradzę, nie wiem, czy w ogóle to zrobię.
Znalazłam pracę w Starbucksie, niedaleko domu i jestem zadowolona. Zamierzam wybrać się na studia prawnicze, ale przede wszystkim, udało mi się wrócić do tańca. Zajęcia mam dwa razy w tygodniu po dwie i pół godziny, a taniec współczesny jest czymś, co pokochałam już dawno. Właśnie pakowałam się na zajęcia, próbując zabrać Fido moją gumkę do włosów, którą uwielbia i gryźć i się bawić, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. 
-Otworzysz, Scarlett? -krzyczy Niall.
-Pewnie, braciszku. -mówię uśmiechnięta i grożę Fido palcem. -Jak wrócę, gumka ma leżeć na stoliku, słyszysz? Inaczej się spóźnię, a ty nie dostaniesz kolacji. -pokazuję kotu język i zbiegam na dół, po chwili otwierając wejściowe drzwi. Minęło dziesięć miesięcy, a ona stoi tam, płacząc, z małym dzieckiem na rękach. Robi mi się słabo, gdy to widzę i mocniej chwytam się drzwi.
-Zostawił mnie, Sky. -Magda patrzy na mnie przerażona. -Zostawił mnie i ją, j-ja nie miałam gdzie pójść. -oznajmia, spuszczając głowę. Minęło dziesięć miesięcy, a ja nie pytam, skąd wiedziała. Kiwam głową i wpuszczam ją do środka, łapiąc zdziwione spojrzenie Nialla. 

________________________________________________________________

Wiem, wiem, wiem i przepraszam, że musieliście czekać miesiąc.
Łapcie rozdział siódmy i miłego popołudnia xx
~@gayluoeh

PS. Nie miałam już kiedy sprawdzić błędów i powtórzeń, więc jeśli jakieś są, to proszę, wybaczcie mi, a ja postaram się poprawić je jak najszybciej.

SKOMENTUJ, PROSZĘ, TO BARDZO MOTYWUJE.

4 komentarze:

  1. jejuu.. dlaczego ?!? dlaczego ona znow robi ?? :o i po co ta Magda do niej przyszla ?!??
    rozdzial swietny :) czekam na kolejny x
    @MartellaGirl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wszystko w swoim czasie, kocie c;
      i dziękuję bardzo! ♥

      Usuń
  2. jejku, tyle czekałam i jestem zadowolona, że wreszcie jest kjvcisjdnsdkj
    świetny rozdzial, bledow nie ma za wiele, takze wszytsko okay, z wyjatkiem tego, ze ona sie znowu okalecza ;=;
    czekam na nastepny, zyczę weny i wytrwalosci xx ~ @blankzaynie

    OdpowiedzUsuń