20.03.2015

rozdział 8

Scarlett's POV

Następne dwa tygodnie minęły szybko. Magda pogodziła się z Chrisem, tym samym wyprowadzając się ode mnie. W ciągu tych czternastu dni nie zamieniłyśmy ze sobą słowa, za co w głębi duszy jestem jej wdzięczna. Niall wyjechał, a ja zostałam sama z Fido, leżąc całymi dniami na kanapie z laptopem i tostami z nutellą.
Doszłam do porozumienia z Modestem, który pozwolił mi monitorować zachowania chłopców i pisać o nich na Twitterze, ze względu na to, że byłabym najbardziej zaufanym źródłem, przez co nie musieliby się potem męczyć z plotkami. Prawie. Pewnego słonecznego dnia, stwierdziłam, że zacznę wcielać w życie ujawnianie Larry'ego. Robiłam to delikatnie co kilka dni, retweetując różne teksty, zdjęcia, gify i vine'y związane z Harrym i Lou. Modest chyba zauważył, ale nic nie mówi. 
Leżę rozwalona na kanapie, w dresach, które spadają mi z bioder i w koszulce odsłaniającej pępek, kiedy słyszę dzwonek telefonu, leżącego na podłodze. Jęczę głośno na znak niezadowolenia, po czym sięgam po urządzenie i po odebraniu przykładam sobie do ucha.
-Scarlett? -odzywa się miły, kobiecy głos. -Tu Gemma, jesteś może w Londynie?
-Tak, w salonie na kanapie z tostami z nutellą. -odpowiadam, przeżuwając wcześniej wspomnianą kanapkę.
-Świetnie! -krzyczy, przez co marszczę brwi i odsuwam sobie telefon od ucha, chichocząc. -Nie mam planów na wieczór, chcesz może wyjść gdzieś ze mną? 
-KFC? McDonald's? -pytam podekscytowana, siadając od razu.
-Bardziej myślałam o jakimś drinku, ale tak, KFC i McDonald's też możemy zaliczyć. -śmieje się.
-Okej, chętnie, o której? -przygryzam wargę, rozmarzona na uczucie stripsów w moich ustach.
-Zadzwonię do Ciebie jeszcze i przyjadę pół godziny później, może być?
-Jasne. -odpowiadam z szerokim uśmiechem, rozłączając się.
Jest dopiero trzynasta, ale zwlekam się z łóżka, postanawiając doprowadzić się do porządku. Nie brałam prysznica przez dwa ostatnie dni, bo najzwyczajniej w świecie, po prostu mi się nie chciało. Wchodzę pod strumień prawie wrzącej wody i uśmiecham się na uczucie, jakie wywołuje ona na mojej skórze.
Wychodzę po półtorej godzinie, marszcząc brwi w poszukiwaniu ciuchów. W końcu będę musiała to posprzątać, jeśli mam jakoś normalnie funkcjonować. Odnajduję jednak swoją tęczową koszulkę i czarne rurki, wciągając to na siebie i modląc się w głowie, żeby mój oczojebny różowy stanik nie prześwitywał przez cienki materiał t-shirtu, bo naprawdę nie chcę go zmieniać. Jest zbyt wygodny i ładny. 
Ubieram się powoli, robię makijaż, ogarniam włosy i jem obiad - tosty z nutellą. Kolejne półtorej godziny z głowy. O osiemnastej dzwoni Gemma, że przyjedzie po mnie za półtorej godziny. Czekam na kanapie, przysypiając, dopóki nie słyszę pukania do drzwi. 
Najpierw odwiedzamy KFC, wykupując ¾ wszystkiego, w czego posiadaniu jest restauracja. Bierzemy na wynos i jemy w drodze do McDonald's. Gemma prowadzi, a ja podaję jej do ust kawałki stripsów, hot wingsów i frytki, głośno się przy tym śmiejąc. Po wyjściu z drugiej fast foodowej „restauracji” jesteśmy tak obładowane jedzeniem, że ledwo udaje nam się dotrzeć do samochodu. Nasze żołądki są pełne, ale jemy dalej, łapiąc się za bolące, wystające brzuchy. Po chwili zastanowienia dochodzimy do wniosku, że plan z drinkiem był nieprzemyślany, bo któraś z nas musiałaby być i tak całkowicie trzeźwa, żeby móc prowadzić. Ciągle rozmawiając o bzdurach, jaką między innymi jest rozważanie istnienia jednorożców, podjeżdżamy pod supermarket, kupujemy kilka piw i jedziemy do mnie. 
-Gdyby jednorożce istniały, już dawno mielibyśmy potwierdzenie. -oznajmia Gemma, rozkładając się wygodnie na kanapie i kładąc sobie Fido na kolanach, który mruczy głośno z zadowolenia, kiedy dziewczyna drapie go za uszami swoimi długimi paznokciami.
-W takim razie wytłumacz mi skąd w ogóle wziął się pomysł ich istnienia. -wzdycham, kiedy zastanawia się nad odpowiedzią. -Poza tym, gdyby istniała ludność na Marsie też już dawno mielibyśmy potwierdzenie. 
-I gdzie chcesz je znaleźć? Przy końcu tęczy, pod różowymi obłoczkami? -patrzy na mnie rozbawiona.
-Może żyją gdzieś, gdzie jest ciepło i gdzie technika nie jest tak zaawansowana, żeby je znaleźć, a dla obecnych mieszkańców to norma, widzieć rumaka z jednym rogiem. -wzruszam ramionami.
-Zmyślasz, Sky. -śmieje się głośno.
-Wcale nie, Gem! -mówię, udając oburzenie. -Proszę cię, jeśli uważasz, że życie, kiedy jednorożce hasają pod Twoim domem byłoby takie samo jak teraz, okłamujesz samą siebie. -staram się ukryć uśmiech. 
-Fakt, naprawdę, nie wiem co bym zrobiła bez kogoś, kto zżerałby mi trawę. -mamrocze.
-Przynajmniej nie musiałabyś jej kosić. -stwierdzam.
-I tak Harry to robi. -pokazuje mi język i dyskusję uważamy za zakończoną. Sięgam po piwa stojące na podłodze i podaję jedno blondynce, otwierając je wcześniej.
-Nie wiem czy będę w stanie je zmieścić po tym, co właśnie zrobiłyśmy z naszymi brzuchami. -mówi, marszcząc brwi.
-I tak to zaraz wysikasz. -rzucam, wzruszając ramionami i pociągając łyk ze swojej butelki czerwonego Desperadosa. 
-No w sumie racja. -mamrocze, zabierając butelkę od ciekawskiego Fido, który wręcz MUSI do niej zajrzeć, jakby od tego zależało jego życie. 
-Ja zawsze mam rację. -puszczam jej oczko, pokazując język. -W sprawie z jednorożcami też, jeszcze się o tym przekonasz. -śmieję się, gdy Gemma przewraca oczami. 
Po czterech piwach i świetnych nastrojach postanawiamy zrobić live stream, więc chichocząc obydwie piszemy tweeta z informacją, a po godzinie stawiam laptopa na małym stoliku przed nami i uśmiecham się do kamerki w laptopie, kiedy widzę zielony znaczek z napisem „Połączono”. Spędzamy całą noc na rozmowie z fanami na temat różnych dziwnych rzeczy, dzięki czemu udaje mi się przekonać Gemmę do jednorożców. Oglądamy różne śmieszne rzeczy, które zostają nam wysłane przez widzów, pijemy piwo, śmiejemy się jedząc kolejne, niezdrowe rzeczy i robimy mini follow spree. Live'a kończymy przed szóstą rano, wykończone padając na łóżko. Obydwie jesteśmy lekko wstawione, śmiejąc się z głupich rzeczy i zdejmując spodnie sobie nawzajem, żeby było zabawniej. Wtulamy się w siebie, z Fido pośrodku i zasypiamy niemal od razu, z delikatnymi uśmiechami na ustach.

Budzę się rano, ziewając i przeciągając się, po czym zauważam, że Gemma już wstała i dalej jest w domu, gdy słyszę różne odgłosy dochodzące z kuchni. Zakładam na siebie bluzę Nialla i schodzę na dół, przecierając oczy.
-Dzień dobry. -mówi uśmiechnięta.
-Dzień dobry. -odpowiadam zachrypniętym głosem i podchodzę do niej, intuicyjnie, bez większego zastanowienia, kładąc głowę na jej ramieniu i zamykając oczy.
-Nie wyspałaś się? -pyta, nie przerywając przyrządzania naleśników.
-Wyspałam. -mamroczę. -Ale to wciąż za wcześnie, jak dla mnie.
-Sky, jest prawie szesnasta, spałaś dziesięć godzin! -śmieje się głośno.
-To nic, jeszcze się po prostu nie rozbudziłam. -odpowiadam, ziewając ponownie. 
-Chcesz kawy?
-Poproszę. -uśmiecham się, przytulając ją w podziękowaniu, po czym siadam na blacie, obserwując ją uważnie. Po chwili podaje mi kubek mojej ulubionej, gorącej kawy i nalewa mleka do miseczki dla Fido. -Jesteś dla nas za dobra. -stwierdzam, na co się śmieje.
-W takim razie jakoś będziesz musiała mi to wynagrodzić. -odpowiada, pokazując mi język. Obraca się, przerzucając ostatniego naleśnika na pełny ich talerz, który stawia po chwili pośrodku stołu, razem z nutellą, dżemem i syropem klonowym. Fido wskakuje na stół, a ja zrzucam go na podłogę. Jemy rozmawiając o tym, jak kiedyś wmawiano nam, że tęcze zakończone były różowymi obłoczkami.

Kolejne dni mijają podobnie. Albo ja nocuję u Gemmy, albo Gemma u mnie. Śmiejemy się, oglądamy mnóstwo filmów, albo gramy w chowanego z Fido, który zdążył się zaprzyjaźnić z czarną kotką Stylesów. Zapominam o żyletkach, papierosach i wszystkich złych rzeczach, gdy wieczorami chowamy się pod kocem i pogrążamy się w rozmowie z chłopcami na Skype. 
-Sky! -woła nagle Gemma, podbiegając do mnie z laptopem w dłoniach, którego prawie upuszcza na podłogę. Siada koło mnie, a ja odkładam na bok książkę, skupiając wzrok na ekranie. Dziewczyna otwiera zdjęcie z Tumblra, pokazując mi namiot z prześcieradeł i poduszek. Moja twarz rozjaśnia się, a na ustach widnieje szeroki uśmiech. Bez słowa znajdujemy wszystkie poduszki i prześcieradła, jakie są u niej w domu, a ja pożyczam jej samochód i jadę do siebie po resztę pościeli. Gdy wracam, Gemma zdążyła już napompować materace i ułożyć je pośrodku salonu. Uśmiecham się do niej szeroko i całe popołudnie spędzamy na budowaniu i dekorowaniu naszego namiotu lampkami choinkowymi, kołdrami, prześcieradłami, kocami i masą poduszek. 
-Ej, Gemma! -wołam w połowie pracy, śmiejąc się głośno, gdy po chwili mały jasiek, którego trzymałam w ręce uderza dziewczynę w twarz.
-Scarlett Horan, zdecydowanie źle postąpiłaś, zaczynając tę wojnę! -oznajmia i uderza mnie największą poduchą, w jakiej posiadaniu jesteśmy.
Poddajemy się dopiero, kiedy wszystko co udało nam się „zbudować” leży zrujnowane na ziemi przez naszą bitwę na poduszki. Opadam zmęczona na materac i staram się uspokoić swój śmiech i oddech jednocześnie.
-Gdybyś tego nie zaczynała, już dawno miałybyśmy to zrobione. -wydyma wargi, ale widzę rozbawienie migoczące w jej oczach. Wzruszam ramionami i jak gdyby nigdy nic, wracamy do swojej pracy, którą musimy zacząć od początku.
Kiedy po dwóch godzinach wszystko w końcu jest gotowe, siadamy z kubkami pełnymi gorącej czekolady z piankami na materacach i stosach kołder, zamykając oczy i uśmiechając się szeroko.
-Ej, wiesz co? -zaczyna, patrząc na mnie. -Zawsze chciałam zrobić coś takiego. 
-Ja też. -odpowiadam, śmiejąc się. -Ale jeszcze bardziej zawsze chciałam mieć domek na drzewie. -dodaję i już wiem, co będziemy robić, gdy poprawi się pogoda.

-Chryste, Scarlett, czy z tobą kiedykolwiek można się nudzić?! -krzyczy Gemma z dołu, gdy wiszę pomiędzy jedną gałęzią a drugą, z młotkiem w ręku i gwoździem między wargami, kilka dni później.
-Nie wydaje mi się. -mamroczę, uważając, żeby gwóźdź nie wypadł mi z ust.
-Co?! -patrzy na mnie marszcząc brwi, a ja przewracam oczami. Wyjmuję metalowy szpikulec z ust i opieram się pewniej na drzewie.
-Nie wydaje mi się. -powtarzam głośniej i wyraźniej. -A ty nie stój tak tam, tylko właź i mi pomóż! 
-Nie uważasz, że to trochę za wysoko? -ponownie marszczy brwi. -Nie powinnam jechać zdobyć jakiegoś znaku „Uwaga! Roboty na wysokości!”? -wzdycham i kolejny raz przewracam oczami.
-Nie Gem, właź tutaj, sama będę to budować do śmierci, no już! -krzyczę, śmiejąc się i patrząc w dół. -Ty, chyba mi nie powiesz, że masz lęk wysokości? -unoszę brwi.
-Nie mam żadnego lęku wysokości. -zapewnia mnie. -Po prostu, to wygląda jakoś tak, no nie wiem, niebezpiecznie. -mamrocze.
-Jak ma wyglądać bezpiecznie, jak to tylko trzy deski, do cholery, Gem! -wybucham śmiechem, mocniej przytrzymując się gałęzi. -Właź.
-Zaraz będzie padać. -oznajmia, patrząc na mnie.
-Jest błękitne niebo i nic ci się nie stanie, nie będzie padać, nie strzeli cię piorun, ani nie spadniesz, więc wejdź tutaj i mi pomóż. -patrzę na nią z rozbawieniem.
-A co, jeśli nagle wbijesz sobie gwóźdź w palec? -pyta. -Muszę tutaj stać, żeby na wszelki wypadek zawołać pomoc.
-Gemma! -krzyczę, zabijając ją wzrokiem. -Nic sobie nie zrobię, obiecuję. -oznajmiam i dopiero po chwili dociera do mnie drugie znaczenie tego zdania, przez co marszczę brwi. -I przysięgam, że tobie też nic się nie stanie. -Widzę wahanie na jej twarzy, ale po kilku minutach wdrapuje się na drabinę, obrzucając mnie niezadowolonym spojrzeniem. Bez słowa wręczam jej drugi młotek i kilka gwoździ, które chowa sobie do kieszeni. -Nie patrz w dół. -mówię, w rozbawieniu pokazując jej język.
Mija pół godziny i Gemma zdaje się zaaklimatyzować pracą na wysokości i waleniem młotkiem w deski. Co prawda kilka razy uderzyła się nim w palec, na co reagowałam wybuchem głośnego śmiechu, a potem żartobliwym pocałowaniem jej w daną część ciała. 
-Jestem głodna. -marudzi chyba już naprawdę setny raz. 
-Dobrze Gem. -wzdycham. -Pójdę i zrobię obiad, starając się nie spalić przy tym kuchni. -uśmiecham się. -Ale to naprawdę nie będzie nic wielkiego. -dodaję.
-Jestem tak głodna, że zjem coś nawet spalonego na węgiel. -mruczy pod nosem.
-Dobra. -rzucam, schodząc z drabiny. -Nie zrobisz sobie nic w tym czasie? Nie spadniesz z drzewa? Nie „wbijesz sobie gwoździa w palec”? -szczerzę się, patrząc na nią ironicznie. 
-Nie, idź już, jedyny sposób, w jaki mogę umrzeć, to z głodu. -odcina się.
-Czyli mam nie wołać karetki? -wciąż się z niej nabijam.
-IDŹ. JUŻ. -patrzy na mnie, udając złość, ale słabo jej to wychodzi, przez oczy otwarte szeroko w rozbawieniu.
-Mogę jeszcze zadzwonić do jakiegoś psychologa, żeby stał na dole i mówił coś w stylu: „spokojnie Gemmo, dasz radę, odległość nie jest przeszkodą, jesteś dzielna, wierzę w ciebie!” 
-Albo stąd pójdziesz, albo zrzucę cię z tej drabiny i nie zadzwonię po karetkę. -pokazuje mi język, a ja schodzę na dół i wchodzę po chwili do domu. Myję ręce, po czym udaję się do kuchni, skąd niestety nie mam widoku na to, co dzieje się na podwórku. Musiałabym przebywać w swoim pokoju, ale uznaję, że zajrzę tam wtedy, kiedy makaron będzie się już gotował.
I tak robię. Wstawiam posoloną wodę, która gotuje się po dłuższej chwili, więc uznaję, że mogę już wrzucić kluski. Mieszam je przez chwilę, po czym wchodzę na górę. Gemma siedzi na drzewie, zaraz przy moim oknie. Gdybym je otworzyła, bez problemu mogłabym do niej przejść. Pukam w szybę i uśmiecham się, kiedy widzę, że tak się wystraszyła, że musiała mocniej chwycić gałąź. Uchylam okno.
-Hejcia. -rzucam rozbawiona. -Jak idzie praca?
-Jak idzie robienie mojego obiadu? -pyta rozmarzona.
-Gotuję makaron.
-Nie powinnaś go pilnować? -unosi brwi, a ja wzdycham i przewracając oczami schodzę do kuchni. Mija kilkanaście minut, podczas których kroję i podsmażam warzywa, po czym odcedzam makaron i nakładam go na talerze, dodając paprykę, pomidor, ogórek, cebulę, szczypiorek i kilka innych, zdrowych rzeczy. Wbijam w to po widelcu i wychodzę z domu, niosąc na tacy dwa naczynia. 
-Mam twój obiad. -mówię, stając pod drzewem.
-Dzięki Bogu, już myślałam, że dane mi będzie zaznać śmierci z głodu. -wzdycha teatralnie.
-Schodź na dół. -odpowiadam tylko, a po chwili siadamy pod drzewem, zajadając się.
-Proste, ale mega smaczne. -mamrocze z pełnymi ustami.
-Tylko to umiem zrobić. -wzruszam ramionami. 
-Więc zróbmy sobie przerwę. -decyduje, odkładając pusty talerz na trawę i rozkoszując się słońcem. -Na deser nauczę cię robić czekoladowy tort. -uśmiecha się szeroko. 
-Gemma, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. -śmieję się. 
-Nie marudź. -wstaje i wyciąga do mnie rękę, którą łapię i nie mija minuta, a już stoimy w kuchni, zakładając fartuszki. Dziewczyna wyjmuje produkty, kładąc je na blacie, a ja przyglądam się może trochę zbyt długą chwilę jej tyłkowi, uśmiechając się i myśląc: „TYLKO SIĘ, KURWA, NIE ZAKOCHUJ”.

_______________________________________________________________

Rozdział ósmy przed Wami, enjoy! ♥ 
Znowu nie sprawdziłam błędów, przepraszam ;-;

OSOBY, KTÓRE CHCĄ BYĆ INFORMOWANE, PROSZĘ O PODANIE SWOICH TWITTERÓW W KOMENTARZU! 

+MEGA MOTYWUJĄ MNIE WASZE OPINIE, MOGŁABYM O NIE PROSIĆ?

9 komentarzy:

  1. Omg jak slodko *.*
    Rozdzial boski, czekam na nastepny x
    @MartellaGirl

    OdpowiedzUsuń
  2. shippuje gemmę i sky hahaha.
    czekam aż w koncu ujawnią larryego!
    dobry rozdział, ale jak na moj gust za duzo "wytknelam jezyk" , "pokazalam jezyk". ale to zwykle powtorzenia, nic istitnego :)
    pozdrawiam ~ @blankzaynie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo miś, następnym razem wezmę to pod uwagę :)
      jak mówiłam, nie miałam kiedy sprawdzić rozdziału pod tym względem, poza tym uważam go za jeden z najgorszych, które napisałam, ale był mi potrzebny do tego, żeby potem wprowadzić coś dość istotnego :)

      Usuń
  3. Tylko zaczynam czytać któryś z nowych rozdziałów i od razu mnie wciąga! Naprawdę bardzo dobrze Ci idzie pisanie. Czuję, że Sky zakocha się w Gemmie. Robi się coraz ciekawiej. :D
    / @_quidditch _

    OdpowiedzUsuń
  4. zdecydowanie informuj mnie
    idkloveislove

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny, jak każdy <3
    @caniflyplease

    OdpowiedzUsuń